poniedziałek, 17 marca 2014

Dwudziesty drugi tydzień

Pięć wspólnych miesięcy już za nami. 7 kilogramów szczęścia i całe 66 centymetrów radości. Pierwsza jabłkowa papka też za nami, a dokładnie na mojej bluzce, ścianie i podłodze. Zdziwienie, ciamkanie, złość że nie dostanie łyżeczki, artystyczne plucie połączone ze ślinieniem się i wydawaniem dziwnych dźwięków. Udało się zjeść tylko to, co nie zdążyło wylecieć z buzi bo mama wpychała już kolejną łyżeczkę. W sumie może ze dwie marne łyżeczki trafiły do brzucha. A potem i tak był soczek, bo soczek moja córka sobie ukochała :) No i tyle zmian w związku z rozszerzaniem diety mogłam wprowadzić sama. Za tydzień jedziemy do pediatry i posłuchamy mądrych rad i zaleceń. Założę się, że absolutnym must eat będzie kasza jaglana ;) Pani doktor jest niesamowita - z czym bym do niej nie zadzwoniła od razu ma konkretne zalecenie, jest przy tym bardzo stanowcza i zasadnicza. Na początku mnie to wkurzało, ale jeśli do tej pory wszystko się sprawdziło i pomogło, to czego chcieć więcej. 

Udało mi się posegregować ubranka Hani i te z których wyrosła włożyłam do kartonowych pudeł. Nie mogę tylko zdobyć się na wyniesienie ich na stryszek, bo sentymentalna się zrobiłam i zaglądam do nich czasami... Takie malutkie, takie ładniutkie, miękkie, milutkie, słodziutkie... No i zdecydowałam że ich nie oddam ani nie sprzedam. Hania musi mieć siostrzyczkę albo braciszka. Za jakiś czas oczywiście ;) 

Nadrobiłam zaległości i poczytałam inne blogi... Grono obywateli nam się powiększyło, a tym samym coraz więcej jest w sieci historii z porodówek. Jejku... ale my jesteśmy dzielne! Niedoinformowane, niepewne, przestraszone, zmęczone biurokracją i ciągłym "powinna pani...", "musi pani koniecznie...", "w żadnym wypadku nie wolno pani...". Ciągle słyszymy do czego mamy prawo, a i tak nie jest ono respektowane. No i oczywiście każda z nas za jakiś czas zapomni jak ciężko było z brzuchem i porodem, bo przyjdą inne kłopoty i rozterki, ale przecież nie o to chodzi! Chciałybyśmy mieć miłe wspomnienia i o narodzinach mówić że to "prawdziwy cud"! I nie chodzi tu o ból, bo to nieodzowne, ale o całą otoczkę. Przede wszystkim rzetelną informację od lekarzy, konkretne zalecenia i diagnozy, szanowanie naszego czasu i zdrowia, a nie ganianie nas po przychodniach z dokumentami / receptami / skierowaniami / zaświadczeniami, czekanie na wizyty lekarskie, potem sterczenie w kolejkach pod gabinetami. Słowa "pomoc", "troska", "zrozumienie" i "szacunek" są obce pracownikom szpitali, przychodni, urzędów itp. Ok, nie wszystkim, nie będę pakowała ludzi do jednego worka, ale co mi po tym, że położna mnie wysłucha, jeśli lekarz przyjdzie i zaleci "coś", co podważy inny lekarz przy kolejnej wizycie. Wrrrr.... To takie przemyślenia odnośnie kolejnej ewentualnej ciąży. I nie odsyłajcie mnie na stronę Fundacji Rodzić po ludzku, bo idea zacna, ale niepraktykowana. 

5 komentarzy:

  1. Co do idei Rodzić po ludzku prawda, wiele już o tym słyszałam choć osobiście nie doświadczona jestem w tym temacie.
    Czas szybko leci, a Dziecko coraz starsze, mądrzejsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ja na poród się przygotowałam, wypełniłam plan porodu (do czego zachęcają na stronce Fundacji), przemyślałam wszystkie kwestie z nim związane, a i tak NIKT nawet na to nie spojrzał :(
      Moje dziecko na razie uroczo głupiutkie ;) ale czasem tak patrzy i kombinuje, że jestem pełna podziwu jak te trybiki w mózgu pracują ;)

      Patrycja

      Usuń
  2. "Rodzić po ludzku, bo idea zacna, ale niepraktykowana. " dokładnie tak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a szkoda... :( cała akcja powinna być skierowana nie do przyszłych mam, ale do pracowników służby zdrowia i ludzi którzy mają styczność z ciężarnymi kobietami :)

      Patrycja

      Usuń
  3. Rodzic po ludzku, ale nie w Polsce.. Tak powinno być dopisane, ale to pozostawili ludziom w myślach i niech myślą, że tak jest jak napisali..

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarz!