czwartek, 24 kwietnia 2014

Cudeńka Marzeny z Maszkowni

Zanim zaczęły się u nas te wszystkie choróbska i inne takie, dostałam paczuszkę. Wyjątkową i uroczą. Poprawiła mi humor i bardzo ucieszyła, dlatego chwalę się nią na blogu :) Cudny, pastelowy kocyk autorstwa Marzeny z bloga maszkownia.blogspot.com :) Jeśli jeszcze nie widzieliście Jej prac - gorąco polecam! Każdy kocyk ma naszywkę z imieniem dziecka i datą urodzenia. Jest jedyny i niepowtarzalny. Uszyty z kolorowej bawełny i mięciutkiego polaru. Hania śpi słodko pod kocykiem, a do tego przytula senną żyrafkę - także dzieło Marzeny. Miękka, zielona żyrafa, można ją ściskać za szyję i nogi (idealnie mieszczą się w małych łapkach). Tylko kokardka nie przetrwała... rozwiązana i pośliniona niestety. 

A wszytko to (i szmatka z metkami w kolorach kocyka) przywędrowało zapakowane we wstążeczki i spakowane w bawełnianą torebeczkę. Wspaniały pomysł na prezent dla Maleństwa! Urodziny czy chrzciny - oryginalnie i uroczo. A do tego łatwe w pielęgnacji. Nasz kocyk już zaliczył przymusowe pranie i nadal wygląda jak nowy. Solidna robota :) Podwójny plus - nie dość że ładne to jeszcze praktyczne (niektóre kocyki renomowanych firm nie wytrzymują spotkania z pralką). Ja w każdym razie już nie zaglądam do Maszkowni, bo zaraz na coś się nakręcę i będę musiała to mieć ;) ;) ;)

środa, 23 kwietnia 2014

Światowy Dzień Książki

To dziś! Niby żadne święto, ale jednak porozmyślać sobie można. O książkach oczywiście. Nie wiem, czy Wy również macie ciekawe wspomnienia z dzieciństwa dotyczące książek. Ja niestety mam tak, że bardzo niewiele pamiętam z czasów bycia berbeciem i dopiero w okolicach początków podstawówki moje wspomnienia się rozjaśniają. Pamiętam więc Opowieści z Narnii, szczególnie ten moment jak Łucja przechodziła przez starą szafę. Hobbita pamiętam, którego mama czytała nam przed snem udając Golluma i jego glum glum najzabawniej na świecie. Gdzieś w głowie kołacze mi wielka księga o przygodach leśnych zwierzątek, w której były też wróżki i krasnoludki. Tata nam ją kupił, a ponieważ nie dostawaliśmy od niego innych książek, to ta wydawała nam się wyjątkowa. Szczególnie, gdy ją z nami czytał. Gdy już trochę podrosłam wpadłam w świat Ani z Zielonego Wzgórza, bohaterów Niziurskiego i Tajemniczej Wyspy Verne'a. A potem jeszcze wielu wielu innych...

To były cudowne czasy - mojego dzieciństwa z książkami. Bo książki są niezwykłe! Pozwalają wpaść w świat, w którym króluje wyobraźnia, w którym wszystko jest możliwe. I czynią nas szczęśliwymi. Dlatego tak bardzo się cieszę, że rodzice postarali się, aby zawsze otaczały mnie książki. Bo wspomnienia tych nocy spędzonych z latarką pod kołdrą, gdy nie mogłam się oderwać od kolejnych stron, są dla mnie najcenniejsze. 

Czy Wy również macie takie szczególne książki, które moglibyście nazwać książkami Waszego dzieciństwa? 

wtorek, 22 kwietnia 2014

Dwudziesty siódmy tydzień

Podczas gdy inni czuli w powietrzu wiosnę, ja tuż przed Świętami czułam nadchodzące problemy. A zaczęło się od przeziębienia. Mojego przeziębienia. Mój mąż ostatnio trochę chorował, więc mój katar i ból gardła to była kwestia dni. Pierwszy raz od ponad roku! Starałam się ograniczać kontakty z Małą do minimum. Ale Jej nie w głowie katar i kaszel - u Hani pojawiły się suche, atopowe plamy. Na szczęście na łokciu, pod kolanem i na pupie. Buzia gładka. I już myślałam że poprawa Jej stanu skóry z pomocą homeopatii to będzie koniec chorobowych perypetii.... ale skąd! W sobotę dostała małych, białych plamek na ustach. Łudziłam się, że to tylko reakcja na coś co wsadziła do buzi, ale niestety - pleśniawki. Jest ich już więcej w buzi i na języku. Dopiero dziś kupiłam w aptece jakiś preparat i walczymy z tym paskudztwem. Nawet nie wiem kiedy moje przeziębienie się skończyło... Nie mam czasu na chorowanie. Dziecku apetyt się popsuł, marudne, pcha łapki do buzi. Nie dziwię się i szkoda mi Jej. Ale i tak jest dzielna :) Obie jesteśmy :) Do tego wszystkiego i do moich kuchennych rewolucji (nowe smaki i konsystencje, sterta brudnych garów i niedojedzone kaszki i zupki) doszły jeszcze przygotowania do chrztu. Spędziłam dziś w kancelarii kościoła prawie godzinę, spowiadając się jakiejś kobiecie. Nie podałam tylko numeru buta i rozmiaru stanika. Oświadczenia, karteczki, papierki, zaświadczenia i na koniec ofiara "co łaska" 200 zł. W niedzielę będzie chrzczonych ponad 10 dzieciaków. I przypadkowo prawie wszystkie z października tak ja Hania :) Przynajmniej w kolejce przed wejściem pogadałam sobie z innymi mamami i tatusiami ;) A ubranie w które planowałam się zmieścić okazało się ciut za ciasne, więc czeka mnie wizyta w jakimś centrum handlowym... o zgrozo! Kiedy??? 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Dwudziesty szósty tydzień

Ponad pół roku, 6 miesięcy, 26 tygodni, 182 dni, 4368 godzin, 262080 minut wspólnie! Tyle już za nami! wierzyć się nie chce! Cudnych, wyjątkowych, szalonych chwil. Ale i ciężkich, trudnych, nerwowych. W każdym razie niezapomnianych. Nasza kochana córka zdrowym, silnym, pogodnym i niesamowicie kontaktowym dzieckiem. Rozdaje wszystkim rozbrajające uśmiechy, śmieje się głośno, "gada" po swojemu, tuli do nas. Obraca się, przesuwa, skacze, szaleje, macha rączkami i wyciąga je do nas i do zabawek. Chwyta wszystko co napotka. Potrafi leżeć na macie dłuższą chwilę zajmując się zabawkami. Ładnie je, gdy nie jest zmęczona. Przesypia całe noce w swoim łóżeczku, od kiedy zjada na kolację sporą porcję kaszy jaglanej i od kiedy nauczyła się spać na brzuchu. Nasz dzień jest coraz lepiej ułożony, udaje nam się pogodzić zabawę, gimnastykę, pielęgnację, spacery, gotowanie, sprzątanie, małe i duże przyjemności z mniejszymi i większymi obowiązkami :) Zaczynamy bywać u rodzinki i znajomych. Unikamy tylko marketów, komunikacji miejskiej, zakatarzonych przedszkolaków, przychodni lekarskich i zwierząt. Nasze codzienne i niecodzienne przygody udokumentowane są fotografiami, od których dysk w komputerze pęka w szwach ;) Codziennie obiecuję sobie wywołać te najpiękniejsze i wkleić do albumu. Może w święta się uda coś wybrać :) Sterta za małych ubranek piętrzy się w garderobie, karton za dużych czeka na stryszku. A second handy wołają "wejdź, kup coś jeszcze!" Czasami uda mi się oprzeć zakupom. Czasami ;) Z gotowaniem zupek też sobie radzę. Na oko i na wyczucie. Ziemniak, marchewka, kawałek pora, pietruszki, selera, raz dynia, raz brokuł, raz groszek. Żółtko na zmianę z oliwą i masłem klarowanym. Maleństwo wciąga wszystko. Czasem potrzebny jest jakiś drobny występ wokalny czy recytatorski. Do wieczornej kaszy z owocami już coraz rzadziej trzeba klaskać czy śpiewać. Jest pyszna i słodka, szybko znika z miski. Nawet upaćkane kaszą rajstopy i podłoga już nas nie denerwują. Nawet rozlana i rozchlapana woda z wanienki, ani obślinione czy posikane narzuty, kocyki czy dywaniki. Rodziców rozpiera radość i duma. Nie da się nie być szczęśliwym!

piątek, 11 kwietnia 2014

Posprzątaj po swoim psie!

Zdarzyło Wam się podczas spaceru z dzieckiem wjechać w psią kupę? To oczywiście pytanie do tych, którzy spacerują po mieście, bo chwile relaksu w lesie, na łące i we własnym ogrodzie oszczędzają rodzicom i dzieciom takich obrazków. Kółeczka świeżo umyte, a tu proszę - jedna niespodzianka obok drugiej. Wrrr... A co to będzie gdy moje dziecko zacznie samo chodzić? Myślałam, że takie obrazki na stałe wpisują się w klimat mojego miasta. A tu proszę - warszawiacy się starają i prowadzą różne kampanie zachęcające do sprzątania po swoich czworonogach. Natknęłyśmy się dziś na akcję jakiegoś pomysłowego człowieka - okoliczne śmietniki zostały zaopatrzone w łopatki i woreczki do sprzątania. Plus za ciekawe wykorzystanie pustych butelek po napojach i dołączenie do nich woreczków. Super! Oby zdało egzamin i natchnęło innych do utrzymywania porządku :) 

Z nadzieją na lepszy wizerunek przydomowych terenów zielonych Warszawy
Patrycja

środa, 9 kwietnia 2014

Body wrapping czyli owijanie się folią spożywczą

Słyszałyście kiedyś o czymś takim? Salony kosmetyczne zachwalają skuteczność takich zabiegów – podobno można pozbyć się nawet kilku centymetrów tu i ówdzie już po pierwszym owinięciu się. Ale ceny takich zabiegów skutecznie odstraszają... A tymczasem można znaleźć sposoby na domowe wytapianie tłuszczu ;) Przyznam, że mnie to zaciekawiło. Koleżanka sprzedała mi sprawdzony przepis. W sklepie zielarskim zakupiłam olejki eteryczne - jałowcowy, cynamonowy i geraniowy. Zrobiłam zapas folii spożywczej. Wyczekałam w sobotni wieczór aż dziecko zaśnie snem głębokim, a męża wygoniłam z domu ;) Do miseczki wlałam po 5 kropli każdego z olejków i dodałam trochę balsamu do ciała. Taką papkę nałożyłam na uda, biodra, brzuch i pośladki. Przed zafoliowaniem się polecam założyć bawełniane stringi... Owinęłam się folią zaczynając od prawego uda, do biodra, potem lewe udo do biodra, dalej folię od bioder, żeby się nie zsuwała. Włożyłam na siebie ciepłą piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Poleżałam tak godzinę, ale ledwo dałam radę. Było niesamowicie gorąco! Niemiłosiernie się wypociłam. Potem prysznic i po wszystkim. Nie mierzyłam się przed, więc nie powiem ile centymetrów ubyło mi po. Ale wierzę, że ubyło. Podobno już po pięciu takich sesjach można zgubić 3 cm... No jeśli czas i warunki pozwolą... nie mówię nie. Ale lepiej się czułam po peelingu kawowym i kakaowym :) 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Dwudziesty piąty tydzień

No to utknęłam w kuchni na dobre. Posiłki dla dorosłego to pestka! Ale dla bobasa... to dopiero wyzwanie :) Waga, blender, miniaturowy garnuszek, miseczki, łyżeczki, wrzątek, buteleczki, słoiczki, pudełeczka... Dzidzia hyc na bujaczek, śliniak pod brodę i zaczynamy nasz teatrzyk. Dosłownie. Ileż to piosenek muszę wyśpiewać żeby łaskawie dziecko połknęło ze 150 ml zupy! Dobrze, że nie muszę Jej karmić publicznie. Z kaszą idzie lepiej. Ale wtedy tatuś ma okazję się wykazać. Możecie wierzyć lub nie, ale kasza najlepiej wchodzi, gdy tata... klaszcze. Jeszcze trochę, a angaż u Rubika murowany ;) A po jedzeniu kuchnia wygląda jak po przejściu tornada. Ledwo zdążę zanieść Maleństwo na dywan do zabawek i pozmywać wszystko, a tu przydałoby się coś upichcić dla dorosłych. Koleżanka ostatnio spytała czy jemy razem z dzieckiem, bo dobrze gdy dziecko widzi że wspólnie się jada posiłki... No racja, ale mam tylko dwie ręce - albo mój widelec albo łyżka Hani. Ale jak się wkurzę, to schabowy wprowadzimy do Jej diety znacznie wcześniej. 
Do tych kuchennych ewolucji i rewolucji doszedł jeszcze szał w postaci przygotowań do chrztu. Późno, bo to lada dzień 6 miesięcy minie, ale wcześniej jakoś się nie zebraliśmy. W sumie pierwszy raz mam okazję przygotować taką imprezę (na ślub uciekliśmy w Tatry i tyle nas widzieli) i już wiem że po raz ostatni. Termin nie wszystkim pasuje. Kościół daleko. Knajpa daleko. Nie ma gdzie zaparkować. Menu katastrofa - jedni pragną wątróbki, inni są wegetarianami, a jeszcze inni mają 5 lat i marzą o frytkach i lodach. Każdemu podpowiedzieć co kupić dziecku. Wypisać i rozwieźć zaproszenia. Znaleźć dziecku strój - zdaniem jednych wytworną suknię, zdaniem innych śnieżnobiały kombinezon. Znaleźć kreację sobie i pamiętać żeby piersi z mlekiem były w pogotowiu. Wrrrr... w końcu to nasza impreza. Kościół parafialny, knajpa 2 km od kościoła, kameralna, klimatyczna i niedroga. Zaproszenia zamówione przez internet. W menu indyk z grilla, opiekane ziemniaczki z ziołami, zestaw sałat, jakieś przystawki, ciasta, lody i owoce na deser. Sweterek, sztruksowe ogrodniczki i czapeczka z misiem dla Maleństwa. Białe oczywiście. A ja się wbiję z swój ulubiony żakiet, spodnie i białą bluzkę. I mam gdzieś co ludzie powiedzą.