Moja szkoła rodzenia

Szkoła rodzenia to znany i akceptowany przez większość rodziców sposób przygotowania się do narodzin maleństwa. Ale czy rzeczywiście dzięki zajęciom w szkole rodzenia przyszli rodzice stają się pewni i bardziej świadomi przebiegu ciąży, porodu, a także rodzicielstwa? Postanowiłam sama to sprawdzić. Zapisaliśmy się z mężem na weekendowe zajęcia do szkoły rodzenia. Sprawdzimy, czy znajdziemy tam odpowiedzi na pytania, które stawiamy sobie jako niedoświadczeni rodzice. 



Przyznam, iż nie zastanawiałam się długo nad wyborem samej szkoły. Państwowy szpital, w którym zdecydowaliśmy się rodzić prowadzi nieodpłatnie (finansowane przez Miasto Stołeczne Warszawa) zajęcia dla przyszłych rodziców, pod warunkiem zameldowania w Warszawie. I już na pierwszych zajęciach przekonaliśmy się, że darmowe nie znaczy gorsze. Najbardziej zależy mi na tym, aby poznać położne pracujące na co dzień w tym szpitalu oraz zobaczyć sale porodowe i znajdujący się w nich sprzęt, a przede wszystkim nauczyć się jak radzić sobie z bólem i stresem. 

Na zajęciach przywitała nas przesympatyczna położna, wieloletni pracownik szpitala. Obecność zaledwie czterech par nadała spotkaniu kameralnego charakteru. Położna zapytała o płeć i imię każdego dziecka, o planowany termin porodu, o nasze wyobrażenia na temat porodu i oczekiwania wobec szkoły i prowadzonych zajęć. Październikowe dziewczynki górą! Dzielne mamy chciałyby mieć tyle siły, by urodzić bez znieczulenia, licząc na wsparcie osoby towarzyszącej. I to właśnie roli partnera położna poświęciła dłuższą chwilę. Nie wszystkie z nas zdecydowały się mieć męża u swego boku podczas tych wyjątkowych chwil. Siostra czy przyjaciółka, która sama jest już matką, może wykazać się prawdziwym wsparciem i zrozumieniem. Ojciec dziecka staje bezradny wobec cierpienia przyszłej matki, często nie wie jak się zachować i jak pomóc rodzącej. Nie radzi sobie ze stresem i tak napiętą atmosferą. Jeśli więc wolałby poczekać na zewnątrz - powinnyśmy uszanować taką decyzję. Podczas naturalnego, fizjologicznego porodu na sali z rodzącą może przebywać tylko jedna osoba, ale nie musi to być jedna i ta sama. Zmęczony i zdezorientowany przyszły tata może się z kimś zamienić. Rozważam więc obecność mojej mamy i przyjaciółki w poczekalni, aczkolwiek nie znaczy to, iż chciałbym żeby wchodziły na sale porodową, bo wierzę, że mój mąż sprosta takiemu wyzwaniu :) Położna jasno dała do zrozumienia, iż przeszkadzających i awanturujących się tatusiów delikatnie wyprasza się z sali. Co racja to racja - my mamy maleństwo pod sercem przez 9 miesięcy i do porodu i bycia mamą przygotowujemy się dłużej... Wierzę, że dla mężczyzny to może być kompletna abstrakcja, dopóki nie zobaczy na własne oczy cierpiącej, krzyczącej, jęczącej ukochanej, a potem główki i reszty potomka... Emocje jakie targają każdym uczestnikiem takiego wydarzenia są nie do opisania, a zdaniem położnej towarzyszenie rodzącej jest prawdziwym wyzwaniem. 

Położna spytała się także o nasz stosunek do informacji wyczytanych w internecie i wspólnie doszliśmy do wniosku, że internautki sieją niepotrzebną panikę i że raczej panuje tendencja do narzekania i przekazywania innym swojego niezadowolenia. Trzeba więc zachować zdroworozsądkowe myślenie i nie sugerować się tymi wypowiedziami. Każdy poród jest inny, bo każda kobieta jest inna. Rodziłyśmy, rodzimy i będziemy rodzić. Nasze ciało jest do tego przygotowane, więc i nasza psychika musi się odpowiednio przygotować. Niepotrzebny stres i strach są tylko przeszkodą. No to oby z zajęć na zajęcia moja wiedza, pozytywne nastawie i poczucie psychicznego komfortu tylko się zwiększały :) 

Omówiliśmy wstępnie także kilka "za" i "przeciw" odnośnie znieczulenia. Podobno podawane jest ono dopiero w kolejnej fazie skurczów i powiedzmy połowicznego rozwarcia i do tego momentu kobieta rodząca musi dać sobie radę i daje radę :) Często nawet zagorzałe zwolenniczki znieczulenia na tym etapie już go nie chcą, a bywa i tak, że niespokojna postawa kobiety i zwiększona ruchliwość, aktywność, niemożność uspokojenia się i znieruchomienia, uniemożliwiają anestezjologowi spełnienie swojego zadania. Samo znieczulenie osłabia także skurcze macicy, a co najważniejsze nie jest obojętne dla dziecka. Maluch po porodzie pozostaje dłużej pod opieką i obserwacją lekarzy. Cóż... kolejna kwestia do przemyślenia. Podobnie jak plan porodu - warto go przygotować i omówić z położną, ale skuteczność jego realizacji i trzymania się każdego z podpunktów zależy od przebiegu porodu i od tego, jak rodząca sama wcześniej przygotowała się do wielu kwestii np. ćwiczeń wzmacniających krocze, aby uniknąć nacięcia.
Dostaliśmy także listę rzeczy niezbędnych dla mamy i dziecka w szpitalu podczas porodu i tuż po nim. Lista oczywiście jest do zweryfikowania, bo maleństwa przyjdą na świat, gdy będzie już chłodniej. Ale zapamiętałam, że warto zabrać kocyk dla dzidziusia, bo jest miękki i bardziej elastyczny niż rożek. I ograniczyć pakowanie do minimum - lokówki i suszarki nam się nie przydadzą ;) No i koniecznie trzeba zabrać ze sobą wodę albo sok winogronowy i jakąś przekąskę, np. banana. I w miarę możliwości nie przyjeżdżać do szpitala na głodnego. Jak odejdą wody trzeba iść do kuchni i zrobić sobie bułkę z masłem i herbatę :) :) :) 

Na koniec sprawy organizacyjne, plan zajęć, wymiana telefonów i adresów mailowych, miłe drobiazgi dla każdej pary i... położna wygoniła nas na spacer po świeżym powietrzu!



Kolejna ciekawa lekcja za nami. Grono uczestników powiększyło się do 10 par. Wszyscy chłonni wiedzy. I nie dziwię się. Sama byłam zaskoczona wieloma informacjami. Spotkanie rozpoczęło się pogadanką specjalistki od laktacji. Pani poinformowała przyszłych rodziców, jak wygląda opieka nad kobietą i dzieckiem podczas porodu i pobytu w szpitalu. Spędzimy tam dwie doby, nauczymy się przystawiać dziecko do piersi, a maleństwu zostaną przeprowadzone wszelkie niezbędne badania (wykluczające mukowiscydozę, fenyloketonurię i wrodzoną niedoczynność tarczycy, podaje się witaminę K domięśniowo i szczepi przeciwko gruźlicy), aby można było zabrać pociechę do domu. Brzmi bardzo optymistycznie... Ale niestety w szpitalu pod obserwacją można zostać trochę dłużej, gdy np. pojawi się żółtaczka fizjologiczna. Wiele niepokojących spraw może się także pojawić dopiero po powrocie do domu (żółtaczka, niebezpieczny spadek wagi, infekcje kikuta pępowiny). Podobno do trzech tygodni po porodzie można spokojnie zwrócić się jeszcze do szpitala i położnych (tylko "nie z każdą głupotą"). Później zostaje już tylko przychodnia i położna środowiskowa, która powinna przyjść do domu po porodzie (i po tym, jak zgłosimy noworodka do przychodni) i zbadać, jak goi się pępek u dziecka, zbadać jego skórę, sprawdzić, czy nie ma odparzeń, jak wygląda ciemiączko noworodka, czy dziecko ma prawidłowe odruchy neurologiczne. Przyznam, że kwestie te zostały omówione dość pobieżnie i wywołały tylko nasz niepokój o to, czy damy radę wszystko zaobserwować i zapobiec. 

Z samym przystawianiem dziecka do piersi poszło lepiej. Pani pokazała jak trzymać dziecko (posługując się lalką i sztuczną piersią), jak "zablokować" rączki malucha, żeby nie wsadzał ich do buzi i nie przeszkadzał podczas karmienia. Każda para wybrała sobie lalkę, mamy ćwiczyły karmienie, a tatusiowie nauczyli się jak trzymać dziecko w kąpieli. Pani zalecała kąpiel codziennie, zwłaszcza jak dziecku się ulewa, albo mleko podczas karmienia wpłynie gdzieś w fałdy szyjki albo pod pachy. Przewijanie też poszło sprawnie. Pani sugerowała mycie pupy pod bieżącą wodą pod kranem, trzymając dziecko pod brzuszkiem, tak, aby głowa swobodnie zwisała (zwisać do przodu główka może, podtrzymujemy ją za każdym razem, gdy podnosimy dziecko z leżenia na pleckach). Kilka cennych rad - nie przegrzewamy dziecka, ubieramy mu jedną warstwę więcej niż my sami, do łóżeczka nie wkładamy żadnej poduszeczki, oczka przemywamy wacikiem i solą fizjologiczną od zewnętrznych kącików do wewnątrz, jak pogoda pozwoli to na pierwszy półgodzinny spacer wychodzimy już w czwartej, piątej dobie... :)

Za to zachwyciła nas pani, która opowiadała o rozwoju psychomotorycznym dziecka. Wielokrotnie podkreślała, jak ważne jest układanie maleństwa na brzuchu już od piątej doby życia, jeśli tylko się odważymy. Sześć razy dziennie po minucie. Dziecko będzie płakać i "dziobać" główką, więc trzeba je będzie podnieść, przytulić i uspokoić. To nie jest łatwe, ale ma olbrzymi wpływ na dalszy rozwój. Do 3-go miesiąca dziecko powinno stabilnie trzymać główkę, do 4-go - przewracać się z boku na bok, a do 6-go z plecków na brzuch. Do 8-go miesiąca podnosi się z leżenia na brzuchu do pozycji klęku podpartego i zaczyna czworakowanie - bardzo ważny etap. 9-ty miesiąc wstawanie i siadanie, 11-sty wstawanie i chodzenie bokiem, np. przy meblach. 14-16 miesięcy chodzenie w konkretnym celu, np. do mamy. Buty zakładamy dziecku najpóźniej jak można, lepsze są skarpetki z podeszwą antypoślizgową. 

Kwestia nosidełka... tzw. fasolka, gdzie maluch leży w pozycji embrionalnej - tylko do 6 tygodnia życia. Zbyt długie trzymanie w chuście w pozycji pionowej powoduje ucisk głowy na kręgosłup. Leżaczkom także mówimy nie - lepiej kłaśc dziecko na podłodze, na macie edukacyjnej, gdzie dziecko aby zobaczyć rodzica będzie podnosiło głowę do góry, będzie próbowało się obracać i zadzierać do góry nóżki. Ciekawostka - najlepsza byłaby mata edukacyjna czarno-biało-czerwona, gdyż maluch najlepiej widzi kontrasty, ale podobno takiej jeszcze nie wymyślili... W łazience możemy położyć dziecko nawet na dywaniku na podłodze, a w kuchni np. na krzesełku do karmienia, które ma funkcję rozkładania na płasko (przyznam, że zerknęłam do internetu w poszukiwaniu takiego krzesełka i niestety jeszcze nie znalazłam...). Dziecko źle znosi intensywne zapachy. Dobrze, gdy mama używa tych samych kosmetyków do mycia, które stosuje u dziecka. Warto wspomnieć o tym dziadkom, którzy wylewają na siebie litry wody po goleniu i nachylaja się nad łóżkiem wnuczka, a wnuczek w krzyk. 

Oprócz tzw. motoryki dużej (dźwiganie główki, unoszenie się itp.), jest jeszcze kwestia rozwoju tzw. motoryki małej. Wspomóc nas w tym może kilka "drobiazgów"... dla 7-8 miesięcznego malucha przydadzą się drewniane puzzle z takimi drobnymi uchwytami - maluch łapie każdy element za ten uchwyt (tzw. chwyt pęsetowy) i przenosi z miejsca na miejsce (ułożenia puzzli we właściwe miejsca możemy spodziewać się dopiero około drugiego roku życia... Można też rozdrobnić chrupki kukurydziane i dziecko będzie każdy z okruszków chwytało w dwa paluszki i wsadzało do buzi. Dopiero około 9-go miesiąca wykształca się tzw. chwyt obcęgowy. Duża, dmuchana piłka przyda nam się już w czasie ciąży, ale 6-8 tygodniowe dziecko możemy już kołysać na takiej piłce. Pierwszym zmysłem dziecka, który rozwija się już w życiu płodowym jest zmysł równowagi (dlatego też, jeżeli u dziecka w brzuchu obserwujemy konkretne pory aktywności, to po porodzie najprawdopodobniej dziecko będzie aktywne dokładnie w tym samym czasie). Przyda nam się także huśtawka. Dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na zamontowanie na suficie w salonie haków, Pani polecała huśtawkę w kształcie obręczy z naciągniętym materiałem, na której noworodek może być bujany już od pierwszych dni (huśtawka zachwycają się podobno także sami rodzice, gdyż spokojnie wytrzyma ciężar dorosłego, tyle że... ja znów nie znalazłam takie huśtawki w internecie). Idealnym prezentem na pierwsze urodziny dziecka jest klasyczna, drewniana huśtawka, montowana w futrynie drzwiowej. Podobno idealnie sprawdza się połączenie bujania z bodźcem pobudzającym inny zmysł, np. słuchanie muzyki (Mozart podobno już nie działa, teraz najlepszy wpływ na dziecko ma blues). Można także podczas bujania pokazywać dziecku obrazki np. zwierząt i wydawać dźwięki jakie wydaje dane stworzonko (pokazujemy obrazek kota i mówimy "miauuu"). Logopedzi będą nam za to wdzięczni :) 

Ostatnią część zajęć stanowił instruktarz dla przyszłych tatusiów, prowadzony przez doświadczonego masażystę. Pan uczył naszych partnerów, jak mają nam ulżyć w bólu pleców, karku, nóg, stóp... Nie tylko podczas ciąży, ale i podczas samego porodu. Nie sposób opisać te ćwiczenia, ale myślę, że wystarczy odrobina wyobraźni i delikatne głaskanie zbolałych okolic kręgosłupa, aby taki "masaż" relaksacyjny pomógł ukochanej ciężarnej :) Mój mąż dzielnie podpatrywał, sprawdzimy czego się nauczył ;) 


Tym razem zajęcia na poważnie. Kto do tej pory się nie bał, dziś zaczął. A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie, gdy patrzyło się na twarze innych. Temat przewodni - poród. Wszystko zaczyna się od obniżenia brzucha na dwa tygodnie przed terminem porodu (tym właściwym, zapisanym w gwiazdach, nie tym z okresu czy USG). Jeśli dobrze zrozumiałam, to w tym czasie podczas oddawania moczu, przez około 2-3 dni, wydobywa się tzw. czop śluzowy, podobny do ciągnącego się białka jajka. A że najlepszym momentem na przyjście dziecka na świat jest 38-39 tydzień, to już od 35-36 tygodnia powinnyśmy dużo odpoczywać, spacerować sobie, czytać dobre książki... żeby do porodu przyjechać wypoczętą. Około 35 tygodnia można podobno popijać herbatkę z liści malin (do kupienia w sklepach zielarskich), która to wzmacnia mięśnie macicy, aby poród trwał krócej (picie tej herbatki nie ma wpływu na moment przyjścia dziecka na świat). 

W tym czasie skraca się także szyjka macicy. Do samego porodu musi się skrócić zupełnie i wtedy mówi się o pełnym rozwarciu. Położna na naszą prośbę próbowała opisać ból jaki nas czeka i powiedziała, że podczas okresu szyjka macicy skraca się minimalnie i minimalnie rozszerza, a niektóre z nas skręcały się z bólu. Także aby doszło do całkowitego skrócenia i pełnego rozwarcia, ból ten jest zwielokrotnieniem tego, który miewałyśmy przy okresach. Cóż, no zawsze jest to jakiś punkt odniesienia, chociaż ja należę do tych szczęśliwców, którzy okresy przechodzili prawie bezobjawowo i więc pojęcia nie mam czego się spodziewać i do czego to porównać... A może to dobry znak, może jestem tak zbudowana i odporna, że wszystko odczuję mniej intensywnie niż sobie wyobrażam...
Podczas tego skracania się szyjki macicy może pojawić się nie tylko ból, ale i plamienie. Bawełniana wkładka higieniczna którą mamy nosić, pokryje się różowawym śluzem. Wtedy należy spokojnie udać się pod ciepły prysznic albo do kąpieli i spokojnie zażyć Nospę (zwykłą 3 x 2 tabletki, a Forte 3 x 1 tabletkę). Jeśli bóle się wyciszą, to oznacza, że poród jeszcze się nie rozpoczyna. Innymi objawami zbliżającego się porodu jest obrzęk twarzy, zacieranie się rysów twarzy spowodowane zatrzymaniem się wody w organizmie, zmiany hormonalne (rozdrażnienie, zaniepokojenie, przypływ energii). Może też pojawić się biegunka - naturalne oczyszczanie się organizmu, więc nie należy przypisywać jej dolegliwościom żołądkowym (wcześniej obniżająca się główka uciskała z jednej strony na pęcherz, a z drugiej na odbytnicę, powodując zaparcia). Jeśli biegunka nie wystąpi, to położne sugerują lewatywę, dla lepszego samopoczucia i komfortu. Zdarzyć się może także popuszczanie moczu, ale to czysta fizjologia, której nie należy się wstydzić :) No i najważniejsze - dwa sygnały oznaczające rozpoczęcie się porodu : ODPŁYNIĘCIE PŁYNU OWODNIOWEGO i SKURCZE. 

Gdy worek z płynem owodniowym pęknie u góry, wtedy płyn dosłownie leje się z dróg rodnych. Ale gdy pęknie u góry, płyn się zaledwie sączy. Jeśli więc obudzimy się w nocy plamą na prześcieradle, to po obmyciu się włóżmy wkładkę higieniczną. Sucha wkładka oznacza, że po prostu popuściłyśmy. Ale jak w ciągu godziny będziemy zmuszone zmienić mokra wkładkę dwa albo trzy razy, to z pewnością płyn owodniowy. Od tego momentu mamy 3-4 godziny na dotarcie do szpitala. I to powinien być czas, na spokojne zebranie się, zabranie toreb z rzeczami, a przede wszystkim na zjedzenie czegoś. Pod warunkiem oczywiście, że dziecko jest w ułożeniu główkowym, rusza się, a kolor wód płodowych jest mętny, jakby odrobinę mleczny czy nawet różowawy, a nie zielonkawy, bo wtedy nie czekamy, tylko do razu udajemy się do szpitala (smułka dziecka jest ciemno zielona - może ją zrobić jak przyciśnie pępowinę). Ale gdy wszystko jest ok, możemy także wskoczyć do wanny. Woda będzie trochę brudna, więc trzeba ją wymieniać. Gdy nie mamy jeszcze czynności skurczowej, można drażnić brodawki, 10 minut każdą. Jeśli trafimy do szpitala bez czynności skurczowych, to po 6 godzinach zostanie podana oksytocyna. 

Jeśli mamy skurcze przepowiadające, musimy je liczyć. Nie kulić się, nie chować, tylko starać się spacerować sobie, wejść do wanny, przykładać sobie do brzucha i do kręgosłupa ciepły ręcznik albo lniany woreczek z pestkami wiśni - wkłada się go na chwilę do mikrofalówki i podobno wspaniale trzyma ciepło. W ciągu pierwszej godziny powinno wystąpić 12-14 skurczy (co 5-7 minut), w ciągu kolejnej tak samo, a każdy skurcz trwa kilka, kilkanaście sekund i jest coraz dłuższy. I tak aż do porodu, gdy skurcze są co chwila i trwają minutę. Brzuch jest oczywiście twardy jak ściana. Ciężko się oddycha, ale czym wcześniej się wytrenowało oddech tym będzie łatwiej. Słyszałam oczywiście od wielu mam, że teoria teorią, ale jak przyjdzie właściwy moment, to niczego z tych dobrych rad się nie pamięta... 

Dobrze, jeśli poród zacznie się w domu. Gdy przyjedziemy do szpitala za wcześnie, lekarz ma obowiązek nas przyjąć, ale jeśli poród jest odległy i to fałszywy alarm z pewnością odeśle do domu. W innym przypadku położy nas na patologii ciąży albo sali przedporodowej, co spowoduje tylko większy stres związany z wyczekiwaniem. 

No i sprawa dla mnie dość istotna - OCHRONA KROCZA. Najłatwiej ochronić krocze przy pierwszym porodzie. Położne starają się uniknąć nacięcia, ale my musimy się trochę przygotować i wspomóc naturę. Ćwiczyć mięśnie Kegla, masować krocze (od 36 tygodnia, olejkiem z wiesiołka lub migdałowym, po kąpieli, gdy śluzówka jest rozpulchniona, delikatnie masujemy, wklepujemy, jak krem pod oczy), leczyć wszelkie stany zapalne, nosić bawełnianą bieliznę i używać bawełnianych wkładek higienicznych, podmywać się 2-3 razy w ciągu doby. 

Najszerszy obwód główki dziecko na na wysokości guzów czołowych i w momencie ich ukazania się podejmuje się decyzje o nacięciu krocza. Nacięcie wykonuje się podczas skurczu i jest podobno praktycznie nieodczuwalne. Położne nawet nie uprzedzają rodzącej o konieczności nacięcia. Poród z ochroną krocza jest troszkę dłuższy, więc jeśli po skurczu spadnie tętno dziecka, nie ma mowy o ochronie krocza. Nacina się je, aby przyspieszyć wyjście dziecka na świat. Może się także zdarzyć, iż główka dziecka urodzi się bez potrzeby nacinania krocza, a ułożenie dziecka spowoduje napieranie barkiem czy łokciem na krocze i wtedy delikatnie przytrzymuje się główkę, żeby podczas skurczu bark czy łokieć nie wyskoczyły gwałtownie i nie spowodowały rozerwania krocza. Mnie osobiście nie przeraża tak bardzo opcja nacięcia krocza, jak jego zszywanie... Rana zszywana jest w znieczuleniu miejscowym, nacinana jest nie tylko skóra, ale i mięśnie, więc szyć powinien ktoś doświadczony, kto zrobi to profesjonalnie i porządnie. I tego się obawiam... Nie dopytałam też, czy aby na pewno zakładane są szwy rozpuszczalne, czy zwykłe i potem jeszcze trzeba je zdjąć...
Oj, biorę się za ćwiczenia mięśni i delikatne masaże. 

Oglądaliśmy także filmy z porodów. Film nagrany w naszym szpitalu, najbardziej realistyczny. Poród szybki, ale bardzo intensywny. Przerażający był oczywiście krzyk i jęk rodzącej, ale położne cały czas podpowiadały co robić, jak reagować, nacięły krocze, co było na filmie ledwo zauważalne. Pozostałe filmy były filmami dokumentalnymi. Jeden, bardzo stary przypominał ten z lekcji biologii w podstawówce, a drugi chyba z Discovery. Za to położna poleciła nam film "Pierwszy krzyk", który oglądaliśmy z mężem już wcześniej i przyznaję, że warto. Bardzo ciekawy film ukazujący porody w różnych zakątkach świata, w mniej i bardziej cywilizowanych warunkach. warto przyjrzeć się twarzom przyszłych mam - my zauważyliśmy, że tylko kobiecie rodzącej w jednym z europejskich szpitali nie schodził z twarzy grymas bólu i cierpienia. 

Jeszcze coś. W naszym szpitalu jest siedem sal porodowych. Zakładając, że w każdej będzie rodząca, anestezjolog zarządził, że tylko trzy z rodzących mogą mieć podane znieczulenie. Jeśli któraś z tych trzech urodzi, dopiero kolejnej może zostać podane znieczulenie. Są też butle z gazem rozweselającym. Dwie na te siedem sal. 

Przeszkodą w podaniu znieczulenia jest także małopłytkowość krwi - można więc zdecydować się na znieczulenie, a z wielu przyczyn nie zostanie ono podane. 
Rozmawialiśmy także o pozycjach jakie można przyjąć podczas porodu. Położna zachęcała do częstej zmiany pozycji, instynktownie poszukując tej, która w danym momencie przynosi największą ulgę. Oprócz samej pozycji istotny jest ruch, siadanie na piłce, chodzenie, kręcenie biodrami. W ten sposób ułatwiamy także dziecku prawidłowe ustawienie się w kanale rodnym. 

No i na koniec tego spotkania lista rzeczy do szpitala - dla mamy, dziecka i osoby towarzyszącej. 

DOKUMENTY i WYNIKI BADAŃ: 
- dowód osobisty 
- karta przebiegu ciąży
- wyniki badań (grupa krwi i Rh, HBs Ag, WR, posiew z szyjki macicy, ostatnia morfologia i badanie moczu, USG po 36 tygodniu ciąży, inne istotne informacje, np. konsultacja okulistyczna)

RZECZY DLA MAMY : 
- dwie wygodne koszule (do porodu i do karmienia)
- biustonosz do karmienia
- szlafrok, skarpety, klapki
- paczkę jednorazowych pieluch, stosowanych jako podpaski
- przybory toaletowe
- dwa ręczniki (kąpielowy i zwykły)
- ręczniki papierowe
- woda mineralna niegazowana 1,5 litra
- banana, czekoladę 
- woda w aerozolu do odświeżania twarzy
- poduszka "jasiek" przydatna przy karmieniu

RZECZY DLA DZIECKA: 
- bawełniane body (3 szt.)
- kaftaniki (3 szt. cienkich, 3 szt. grubszych)
- śpioszki (3 szt.)
- pajacyki (3 szt.)
- czapeczki bawełniane (2 szt.)
- skarpetki i rękawiczki
- kocyk
- ręcznik
- kilak pieluszek tetrowych i pampersy 
- mokre chusteczki 

RZECZY DLA TATY :
- wygodne ubranie na zmianę
- klapki lub kapcie
- coś do jedzenia i picia

Do mnie chyba jeszcze nie dociera powaga sytuacji. Cieszy mnie stan w jakim jestem teraz, zdrowie moje i dziecka, no i dobre samopoczucie. Wniosek jest jeden. Trzeba korzystać z pięknych dni, dobrego humoru i błogiej nieświadomości :)


Szczęśliwie dotrwaliśmy do końca zajęć. Zakończył się weekendowy cykl 10 spotkań (a w zasadzie 8 wydłużonych), trwających po 3-4 godziny. A przede wszystkim koniec z wstawaniem z rana w każdą sobotę i niedzielę... Nie potrafię ocenić, czy lepsza jest taka przyspieszona nauka czy rozciąganie tych spotkań w czasie. Zależy ile kto ma tego czasu :) 
Ostatnie zajęcia były najbardziej intensywne. Odbyły się na sali gimnastycznej, z wykorzystaniem materaca i dużych piłek. Wiem już jak ćwiczyć w domu przygotowując się do porodu i jak aktywnie przetrwać sam poród, wykorzystując dostępne na sali porodowej sprzęty gimnastyczne. Piłka jest rzeczywiście bardzo przydatnym gadżetem. Samo siedzenie na niej i kołysanie biodrami to już coś. Odciążony kręgosłup, proste plecy, stopy na szerokość bioder, wdechy i wydechy, skłony na boki. Ja na szczęście mam taką piłkę w domu i zamierzam trochę na niej poćwiczyć :)
Dowiedzieliśmy się o zaletach aktywnego porodu i przyjmowaniu wertykalnych pozycji. Wszystko to ma sprzyjać lepszemu ułożeniu się dziecka, zmniejszeniu napięcia, łagodzeniu skurczy. Rolą partnera obecnego przy porodzie, jest także liczenie częstotliwości i długości trwania skurczy. Gdy będzie wiadomo kiedy spodziewać się następnego i ile trzeba wytrwać, łatwiej doczekać do końca. 
Przyznam szczerze, że zajęcia dotyczące kwestii porodu i sposobów przygotowania się na tą "chwilę", spełniły moje oczekiwania. Wiem zdecydowanie więcej i zdecydowanie mniej się boję. Wierzę, że położne przeprowadzą mnie przez te najcięższe chwile, że pomogą w miarę swoich możliwości i umiejętności. Nie jestem pierwszą i jedyną ciężarną. Codziennie położne odbierają po kilkanaście porodów i przyjmują na świat zdrowe, ładne dzieci. Moja ciąża przebiega prawidłowo, mam zdrowy i silny organizm i predyspozycje do naturalnego porodu, więc wszystko jest na dobrej drodze, z której nie ma odwrotu :) Także, jeśli celem tej części zajęć było pozytywne nastawienie, to efekt został osiągnięty. I bardzo bym chciała w październiku móc napisać na blogu - miałam rację, udało się wspaniale :)
Gorzej z połogiem i wszystkim tym, co nas czeka po wyjściu ze szpitala. Teraz jestem otaczana troską i opieką. Mam odpoczywać, leżeć, dbać o siebie, najbliżsi spełniają moje zachcianki, otaczam się pięknymi ciuszkami i akcesoriami dla maluchów. Ale co będzie potem? Zmęczona i wyczerpana wrócę do domu, z Kruszynką w nosidełku i... co dalej? Obowiązkowe szczepienia, wizyty u lekarzy, obserwowanie koloru skóry, koloru kupy, prawidłowych odruchów, pępka, odparzonej pupy... Nikt nie przewidzi tego jakie będzie nasze dziecko, jak się będzie rozwijało, jak radziło sobie ze ssaniem piersi czy leżeniem na brzuchu. Moje obawy mogą się okazać kompletnie bezpodstawne. Może gdy Kruszynka przyjdzie na świat, okaże się dzielnym i spokojnym dzieckiem, z którym wspaniale sobie z mężem poradzimy. Ale niestety nagromadzenie informacji ze szkoły rodzenia, dotyczących PRAWIDŁOWEJ opieki jak na razie mnie przerasta. Mam ochotę kupić gigantyczny arkusz papieru i kolorowymi markerami zapisać na nim hasła : "kolor kupy", "przemyj oczka", "body zapinane z przodu", "maść na odparzenia", "aspirator do noska", "podtrzymuj główkę", "myj pupę pod kranem", "nie zasłaniaj pępka pieluchą", "temperatura w mieszkaniu", "właściwa wilgotność".... aaaaaaa!!!! Odłożyłam na bok książki, gazety i internetowe portale. 
Do tego wszystkiego dochodzi rekonwalescencja mamy po porodzie... Osłabienie, zmęczenie, gojenie się ran, bolące piersi. 
Przez dwie godziny po porodzie obserwuje się mamę i dziecko, później przenoszą oboje na oddział położniczy, gdzie będzie pierwszy posiłek. Należy wypić tez około litr wody, aby w ciągu 6 godzin oddać pierwszy mocz, bo inaczej założą cewnik (przy wypełnionym pęcherzu macica źle się obkurcza i mocno się krwawi). Po około 6 dniach macica schowa się za spojenie łonowe i będzie mała jak pięść, niewyczuwalna przez powłoki brzuszne. Obkurczanie się macicy jest bolesne, można więc łykać Paracetamol. Goi się także rana w macicy, po oddzieleniu się łożyska. Przerwane naczynia krwionośne największe krwawienie powodują w pierwszej i drugiej dobie po porodzie. Gdy po powrocie do domu zaczniemy mocno krwawić, pojawią się skrzepy i ból brzucha, trzeba wrócić do szpitala. Wracamy także, gdy nie ma żadnej wydzieliny - zbyt szybko zamyka się szyjka macicy. Podawane są leki obkurczające całą macicę, a nie tylko szyjkę). Kategorycznie nie zażywamy kąpieli podczas połogu - tylko prysznic. Krocze trzeba przemywać 5 razy dziennie, często wymieniać bawełniane wkładki. Odpoczywamy bez bielizny, a chodzimy w bawełnianych albo siateczkowych majtkach. Używamy szarego mydła Biały Jeleń. Można namydlić gaziki i przyłożyć na minutę do rany po nacięciu krocza. Osuszamy ranę zawsze poprzez ucisk, nigdy przez tarcie. Kwestia szwów - do uszkodzonej śluzówki używa się szwów rozpuszczalnych, do krocza i cesarki - klasycznych zdejmowanych. Zdejmowane są w 5 dobie albo w 7 w przypadku cesarki. Przed zdjęciem szwów trzeba się koniecznie załatwić... Można sobie pomóc czopkiem glicerynowym. 
Podczas nawału pokarmu możemy mieć temperaturę nawet 40 stopni. Trzeba wziąć tabletkę Paracetamolu, odciągnąć pokarm (ale nie do końca) i obkładać piersi liśćmi kapusty. Trzeba tez pamiętać, aby karmić malucha w pozycji spod pachy, bo wtedy ssie mleko z boków piersi i nie zostają grudy pokarmu, a cała pierś jest lepiej oczyszczona. 
No i kwestia diety karmiącej matki. NIE mówimy słodyczom, czekoladzie, ciasteczkom, potrawom smażonym, duszonym, odstawiamy białe pieczywo, a nowe produkty wprowadzamy do diety pojedynczo. Uważamy na kalafior, fasolę, brukselkę - poza tym, że są ciężkostrawne, mają kiepski zapach i dziecko może nie chcieć ssać piersi. 
Info dotyczące przechowywania ściągniętego mleka - w temperaturze pokojowej 12 godzin, w lodówce 48 godzin, a zamrożone nawet 2 tygodnie. takiego mleka nie podgrzewamy. Możemy je ocieplić pod ciepłą woda z kranu. 
Pierwsza kontrola ginekologiczna powinna mieć miejsce po 6 tygodniach od porodu, najlepiej u lekarza, który prowadził ciążę. 
O "błękitnych dniach", czyli depresji poporodowej niewiele powiedzieliśmy...ale może to i lepiej. Nie wiem czy zniosłabym dawkę szokujących informacji. 

A na koniec FORMALNOŚCI. Mnóstwo różnych papierków, karteczek, zaświadczeń itp. itd. Zaczyna się od przyjęcia do szpitala, gdzie na dzień dobry wypełnia się kilkanaście stron podaniowych swoich danych, chorób w rodzinie, informacji o przebiegu ciąży... i najlepsze - powód przyjazdu do szpitala :) Do tego dochodzi podpisanie zgody na wszelkiego rodzaju zabiegi, cesarskie cięcie, podanie znieczulenia... Wszystkie wyniki badań i USG trzeba mieć ze sobą sprytnie ułożone, aby łatwiej było wyszukać te potrzebne. Przyjęcie do szpitala trwa ok 45 minut. Oczywiście przyjeżdżać każą jak najpóźniej, żeby nie trafić na salę przedporodową... No ciekawe ile porodów z tych kilkunastu dziennie odbierają na izbie przyjęć ;)
Przy wyjściu ze szpitala trzeba pamiętać o zabraniu wszystkich dokumentów i wyników, karty wypisu, zaświadczenie o urlopie macierzyńskim, dokumenty potrzebne do aktu urodzenia... Koniecznie Książeczkę Zdrowia Dziecka (książeczka szczepień i karta uodpornienia). W ciągu 14 dni należy zgłosić fakt urodzenia dziecka do Urzędu Stanu Cywilnego, aby otrzymać akt urodzenia. Po numer PESEL udajemy się do Urzędu Gminy, z aktem urodzenia, na którym zostanie wpisany nadany dziecku numer PESEL. Poza tym, trzeba zgłosić urodzenie dziecka w przychodni (najlepiej takiej najbliżej miejsca zamieszkania, teraz nie ma już rejonizacji), wybrać lekarza pediatrę i zgłosić chęć wizyty położnej środowiskowej w domu. Podobno przysługują nam ustawowo 4 takie wizyty. Nie podpisujmy więc na pierwszej z nich papierka, że rezygnujemy z kolejnych. Podczas pierwszej wizyty wszystko może być ok, a za jakiś czas pomoc takiej kobity może okazać się niezbędna. 

Podsumowując - warto uczestniczyć w zajęciach szkoły rodzenia. Należy tylko mieć zdrowy dystans do przekazywanych informacji i dopytywać o WSZYSTKO co przyjdzie Wam do głowy. Polecam robienie notatek. Wiedza szybko ulatuje, a do zapisków zawsze można wrócić. Nie udało nam się jeszcze obejrzeć sal porodowych, ale zastanawiam się, czy naprawdę jest mi to potrzebne. Wiem za to, że bardzo bym chciała pójść na jakieś zajęcia na piłce, zadbać o ćwiczenia krocza i poprawić trochę dietę. Trzymajcie kciuki za mój optymizm! Oby z dnia na dzień nie uleciał :) 

Ps. piszcie o swoich odczuciach, zdobytej wiedzy, informacjach, cennych radach, ciekawostkach - bardzo chętnie poczytam o tym, co Wam dało uczestnictwo w takich zajęciach :)



4 komentarze:

  1. Szkoła rodzenia to wielkie przeżycie. Dla przyszłej mamy może mniejsze, ale dla jej partnera owszem. Oczekuje tego, że będzie ją wspierać i nie spanikuje, kiedy tej odejdą wody płodowe. Poza tym takie wsparcie zawsze wiele znaczy, a nawet wspólne ćwiczenia oddechów potrafią zbliżyć. Z moim Zbyszkiem przetestowaliśmy to i przyznajemy, że kiedy oboje w czymś siedzimy tak mocno to jesteśmy silniejsi i jesteśmy w stanie przenosić góry. Nawet pomagał przy kompletowaniu i wybrał prześliczny kocyk bambusowy dla naszej małej Tosi. Idealny mąż! Życzę wszystkim, aby miały takie kochające wsparcie przy sobie! ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Program realizowany w poszczególnych szkołach rodzenia w Polsce zdecydowanie różni się od siebie. Im większe miasto, tym przyszła mama ma większy wybór zajęć w różnych placówkach. Ja zdecydowałam się na https://cmp.med.pl/cmp-wola/ i był to świetny wybór.

    OdpowiedzUsuń
  3. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoła rodzenia to dobra sprawa, jednak wszystkiego nie jesteśmy się tam w stanie nauczyć. Życie nas samo wszystkiego nauczy. Jednak warto uczestniczyć w zajęciach takiej szkoły, ponieważ to da nam pewne podstawy

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarz!