sobota, 30 listopada 2013

PIECZONE JABŁKA Z MIODEM I CYNAMONEM

Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Że też wcześniej nie odkryłam tak pysznej, pachnącej i prostej przekąski. Staram się nie jeść ich codziennie, ale z drugiej strony gdy przeczytałam jakie cuda mogą zdziałać dla organizmu... 
A w kuchni znów pachnie świętami :)
Składniki :


  • kilka jabłek, można spróbować różnych odmian, podobno najlepsza jest Szara Reneta
  • cynamon mielony 
  • kilka łyżeczek miodu 
Przygotowanie : 

Jabłka dokładnie myjemy, wybieramy z nich gniazda nasienne - ja dostałam od mamy takie specjalne ustrojstwo do wydrążania środków, ale może nożem albo obieraczką też się uda... Dziury nie robimy do końca.


Wlewamy albo wkładamy (w zależności od konsystencji) po łyżeczce miodu. Posypujemy cynamonem. Nacinamy brzegi, w efekcie jabłko otworzy się jak kwiatek :) Układamy na naczyniu żaroodpornym albo na blaszce.
Pieczemy ok 20-25 minut w temperaturze 180 stopni.

A potem delektujemy się smakiem i aromatem :) Można jeść jabłka ze skórką. Polecam też wersję z rodzynkami albo z żurawiną.

czwartek, 28 listopada 2013

Odwiedziny u noworodka

Wiadomo, że urodziny dziecka to wielka chwila dla rodziców. Ale nie tylko! Przeżywa cała rodzina, dziadkowie, rodzeństwo, znajomi. Wszyscy się cieszą, wszyscy chcieliby być blisko, zobaczyć, pomóc, wesprzeć. Problem w tym, że nie za bardzo wiadomo jak…



Powszechnie zrozumiałe jest to, że do szpitala nie należy przyjeżdżać o ile nie jest się naprawdę bliską rodziną. A nawet wtedy warto byłoby podpytać się rodziców, czy życzą sobie odwiedzin w godzinę po porodzie. Większość mam po wielu ciężkich zmaganiach z chęcią nacieszyłaby się maleństwem jedynie w obecności partnera, ewentualnie odrobinę przespała, umyła, przebrała, a dopiero potem pokazywała swoją pociechę światu. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale o tym warto się dowiedzieć zanim wparujemy na salę poporodową z aparatem fotograficznym i mnóstwem pytań. Natomiast zawsze miło jest wysłać smsa z gratulacjami (nie dzwonić!). W ogóle smsy są fantastycznym wynalazkiem i korzystanie z nich jest jak najbardziej wskazane.

Po powrocie do domu również nie należy znienacka nachodzić młodych rodziców. Dajmy przez pierwsze parę dni ochłonąć, przyzwyczaić się do nowej sytuacji, wypracować podział ról itp. Oczywiście zawsze warto napisać smsa (smsy naprawdę są genialne!) i podpytać jak rodzinka żyje, czy czegoś jej nie potrzeba i w jaki sposób możemy pomóc. W wolnej chwili oddzwonią i odpowiedzą na nasze pytania. A jeśli nie będą chcieli to również trzeba to uszanować.

Powyższa rada tyczy się głównie znajomych. Jeżeli zaś chodzi o rodzinę i najbliższych to myślę, że warto podkreślić, aby nie popadać w przesadę. Pozwólmy rodzicom ochłonąć po narodzinach dziecka, ale nie zostawiajmy ich też zupełnie samych! Wyślijmy tego smsa, nie czekając, aż to oni napiszą do nas. Podpytajmy kiedy możemy przyjść i z czym. Wybierając się w odwiedziny zapakujmy do termosa domową zupę, pierogi własnej roboty, albo ciasto (żeby nie musieli się stresować, że nie mają czym nas poczęstować). Pobądźmy z nimi, pochwalmy ich, a jeśli radzimy to nie za dużo i tylko pozytywnie! Wspierajmy, a nie zamęczajmy! Pamiętajmy, że to ich dziecko i mają prawo postępować z nimi po swojemu. Jeśli będą chcieli naszej pomocy, to z pewnością o nią poproszą. No i najważniejsze – nie wpychajmy się od razu na pół dnia! Po godzinie podziękujmy za wizytę i zostawmy ich w spokoju. Nie zamęczajmy! Po miesiącu, kiedy maluch trochę podrośnie i wszystko się unormuje będziemy mogli spokojnie wpaść na dłużej. A potem ani się obejrzymy, a sami będą nam podrzucać dziecko do opieki;p Także cierpliwości!

wtorek, 26 listopada 2013

Wydatki ciążowe

Większość przyszłych rodziców zapewne zastanawia się, ile kosztuje utrzymanie dziecka. A czy ktoś próbował podsumować ile kosztuje ciąża? W końcu to czas wzmożonych zakupów, remontów, wizyt u lekarzy... Ja próbowałam notować wszystkie wydatki w ciągu tych 9 miesięcy. Poniżej moja orientacyjna lista. Zdaję sobie sprawę, że kwestia wydatków to sprawa indywidualna, ale sporo artykułów niezbędnych maluchowi zapewne zakupił lub zakupi każdy rodzic. 

ZDROWOTNE :
  • test ciążowy 12,00 zł
  • test beta HCG 53,00 zł
  • wizyta u prywatnego ginekologa 120,00 zł
  • USG z oceną ryzyka 300,00 zł
  • test PAPPA 300,00 zł
  • echo serca płodu 300,00 zł
  • posiew na paciorkowce 50,00 zł 
  • Biofer Folic (żelazo) 50,00 zł 
  • witamina C 15,00 zł
  • Tardyferon (żelazo) 85,00 zł
  • Provag i Clotrimazolum 33,00 zł 
KOSMETYKI i ARTYKUŁY PIELĘGNACYJNE : 
  • krem Mustela (biust) 70,00 zł
  • krem Mustela (brzuch) 75,00 zł
  • krem Tołpa MUM (na rozstępy) 52,00 zł
  • krem Tołpa MUM (do biustu) 52,00 zł
  • husteczki nawilżane Pampers 10,00 zł c
  • pieluszki Pampers rozmiar 1 (43 szt.) 22,00 zł 
  • chusteczki mokre Dada (72 szt.) 3,00 zł 
  • pieluchy Dada 2 (78 szt.) 29,00 zł 
  • podkłady do przewijania (5 szt.) 8,00 zł 
  • nożyczki do paznokci dla niemowląt 8,00 zł 
  • apteka internetowa (m.in. Marimer spray do nosa, Octenisept) 250,00 zł 
  • Rossmann (pasta, szczoteczka, chusteczki) 11,00 zł 
  • pieluchy tetrowe 16 szt. 42,00 zł 
  • pieluchy flanelowe 3 szt. 14,00 zł
  • prześcieradło, podkład na materac, pokrowiec na przewijak 60,00 zł 
  • kocyk 10,00 zł
  • pościel, torba i ochraniacz na łóżeczko 36,00 zł 

DLA MAMY :
  • podkłady poporodowe 12,00 zł
  • majtki jednorazowe 5 szt. 10,00 zł
  • koszula do karmienia 25,00 zł 
  • dwa staniki do karmienia 80,00 zł 
  • ubrania ciążowe (spodnie, dwie bluzki) 25,00 zł 

WÓZEK i ŁÓŻECZKO :
  • gondola Baby Jogger 420,00 zł 
  • wózek Baby Jogger + folia + moskitiera 1030,00 zł 
  • łóżeczko sosnowe z szufladą 207,00 zł
  • materacyk 75,00 zł 
  • przewijak 49,00 zł 

UBRANKA NOWE :
  • skarpetki 7,00 zł
  • pajac 19,00 zł 
  • body krótki rękaw 10,00 zł
  • body długi rękaw 15,00 zł
  • body rozpinane długi rękaw 7,00 zł
  • body trzy pary długi rękaw 30,00 zł
  • półśpiochy dwie pary 30,00 zł
  • czapeczka cieplejsza 15,00 zł

UBRANKA UŻYWANE : 
  • body krótki rękaw (2 szt.) 4,00 zł
  • body długi rękaw (3 szt.) 6,00 zł
  • body na 56 cm (2 szt.) 15,00 zł
  • ramper 2,00 zł
  • kaftanik (2 szt.) 10,00 zł
  • pajac z łapkami 5,00 zł
  • pajac 2,00 zł
  • sukienka (5 szt.) 15,00 zł
  • bluza z kapturem 4,00 zł
  • spodnie dresowe (2 szt.) 6,00 zł
  • łapki białe 1,00 zł
  • czapeczka biała 1,00 zł
  • buciki adidasy 4,00 zł
  • kobinezon zimowy 10,00 zł
  • śpiworek 10,00 zł 

ZABAWKI :
  • klocki drewniane alfabet i literki 15,00 zł
  • książeczki 15,00 zł
  • pluszowa świnka 5,00 zł
  • pluszowy miś 2,00 zł
  • grzechotka gryzak 5,00 zł
  • króliczek przytulanka 15,00 zł

INNE :
  • foremki do ciastek (butelka, konik, body, wózek) 25,00 zł
  • album do zdjęć 47,00 zł
  • przylepce do zdjęć 16,00 zł
  • torba Decathlon do szpitala 25,00 zł
  • termometr do pokoju 18,00 zł
  • pudełka na łóżeczko 30,00 zł
  • książka o ciąży i opiece nad dzieckiem 50,00 zł

PREZENTY : 
  • termometr bezdotykowy
  • wanienka i termometr do kąpieli
  • ciepły kocyk
  • rożek
  • dwa kombinezony jesienne
  • poduszka do karmienia
  • pościel i poszewki 
  • siatka ubranek po córeczce znajomych
  • zabawki do wózka i łóżeczka
  • pozytywka 
  • książeczki i płyty 
  • fotel do karmienia
  • odmalowanie pokoju 

Podsumowując, w ciągu 9 miesięcy wydaliśmy na naszą pociechę około 4500 zł. Dużo? Mało? A to dopiero początek... :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Szósty tydzień w roli matki

Złapałam fazę zachwycania się moją piękną córcią :) Kochana, grzeczna, śpi jak aniołek, uśmiecha się coraz więcej i coraz bardziej świadomie, wodzi wzrokiem za zabawkami, potrafi spokojnie leżeć w łóżeczku nawet godzinę przyglądając się z uwagą otaczającym ją przedmiotom. A do tego ładniej je, częściej robi kupki, krostki jej znikają (odpycham myśl o możliwości odziedziczenia po mamie atopowego zapalenia skóry), a kąpiele uspokajają i cieszą (samo siedzenie w wodzie, bo rozbieranie i ubieranie to prawie zawsze powód do płaczu). Ach, uwielbiam moją małą Kruszynkę! Myślę już o tym, jak będzie pluła marchewką, w kółko słuchała tej samej bajki, zasypiała tylko z ręką mamy, bawiła się w piasku na plaży, jak przyniesie z przedszkola pierwszy rysunek, a potem pierwszą dwóję z francuskiego, jak będzie udawała gorączkę żeby nie pójść na klasówkę z fizyki, jak będzie zdobywać pierwszy medal na zawodach pływackich, jak będziemy wspólnie piekły pierniczki, wieszały na ścianie plakaty ukochanego aktora, jak przekupiona pięknym uśmiechem pozwolę pójść na koncert, jak tata przestraszy jej pierwszego chłopaka, jak wyjedzie na studia do Paryża... ojej, niech lepiej nigdzie nie jedzie, niech na razie śpi spokojnie w swoim łóżeczku i da się sobą nacieszyć :) 
Hmm... hormony? :)

piątek, 22 listopada 2013

Ciasto francuskie z budyniem Gellwe

Nie lubię przyjmować gości gdy nie mam nic słodkiego do kawy i herbaty. A od póki sama nie mogę jeść pszenicy i laktozy, niechętnie piekę ciasta, których nawet nie mogę spróbować. Dlatego przyszedł mi do głowy najprostszy przepis świata - gotow ciasto francuskie z mocno czekoladowym budyniem Gellwe. Nie miałam w domu mleka, ale okazuje się, że spokojnie można zrobić budyń na wodzie! Jest bardzo intensywny, gęsty, mocno czekoladowy, nie przypala się i nie ma grudek. Ciasteczka robi się szybko, przy użyciu minimalnej ilości garnków, co zwalnia ze zmywania góry naczyń :) 



SKŁADNIKI : 
  • 1 opakowanie budyniu czekoladowego Gellwe
  • 1 i 1/2 szklanki wody lub mleka
  • 2 łyżki cukru
  • gotowe ciasto francuskie



PRZYGOTOWANIE :
W rondelku gotujemy szklankę wody, wlewamy do niej rozrobiony w połówce szklanki wody budyń czekoladowy Gellwe. Polecam takżę wersję z przepysznym budyniem śmietankowym Gellwe, który znajdzieie na www.gellwe.pl - w wersji z konfiturą owocową jako polewą. 









Ciasto francuskie kroimy w dowolne kształty - ja zrobiłam rożki, można też zlepić przeciwległe rogi. Nakładamy budyń łyżką i dobrz zlepiamy ciasto. Można dać więcej budyniu - nie wyciekał podczas pieczenia. Na opakowaniu producenta ciasta podany jest czas i temperatura pieczenia. Moje ciasto piekłam w 150 stopniach około 15-20 minut. 



Smacznego! 

środa, 20 listopada 2013

Wizyty położnej środowiskowej

Jak tylko przyjechaliśmy z Małą do domu, następnego dnia z rana udałam się do osiedlowej przychodni zapisać dziecko. Wybrałam lekarza sugerując się opiniami innych mam (internetowymi i nie tylko). Zgłosiłam chęć wizyty położnej środowiskowej. Sama zapisałam się do tej przychodni mniejwięcej miesiąc przed porodem. Wtedy też wybrałam swoją położną. Otrzymałam informację, że pani pojawi się u nas w ciągu kilku dni. Ale ponieważ Mała miała problemy z jedzeniem i baliśmy się spadku jej wagi, to następnego dnia zadzwoniłam do przychodni z pytaniem, czy moglibyśmy sami wcześniej pojawić się na wizycie i przy okazji zważyć dziecko. Nie było problemu. Trafiliśmy do innej, bardzo sympatycznej pani, która obejrzała Małą. Zważyła ją (niewielki spadek wagi był...), prosiła żeby pokazać jak ją karmię. Obejrzała także i mnie. Poopowiadała o tym co i jak robić przy dziecku i zaleciła dokarmianie przez dzień czy dwa mlekiem modyfikowanym w związku z nasilającą się żółtaczką i późniejszą kontrolę wagi. Po powrocie do domu udało nam się zapisać do przyszpitalnej poradni laktacyjnej i przez tydzień jeżdziliśmy uczyć się karmić i jeść, a przy okazji Małą badał neonatolog i sprawdzał poziom bilirubiny. Udało nam się uniknąć naświetlania, poziom bilirubiny zdecydowanie spadł. Mauczyła się ssać pierś (przez kapturek, ale zawsze to moje mleko), ja umiem ją dobrze przystawiać. Zdawaliśmy relacje z wizyt u położnej laktacyjnej naszej położnej środowiskowej, która zapowiedziała się jeszcze na trzy kolejne wizyty. Wszytkie przebiegły podobnie. Pani zaczynała od wypełniania papierków... Potem oglądała Małą, oceniała zażółcenie skóry, przemywała pępek. Radziła jak wyciszać i usypiać dziecko (m.in. polecała kangurowanie), jak pomagać gdy męczą je gazy (masaż brzuszka i delikatne dociskanie zgiętych nóżek do brzuszka ułatwiające uwalnianie gazów). Wyraziła swoją pinię odnośnie smoczka i karmienia przez kapturki (pominę milczeniem - nie będę się denerwować). No i badała mój brzuch, sprawdzająć czy macica się obkurcza. Byłam przekonana, że oceni też szwy... ale cóż... Poopowiadała na koniec o tym, że mogę już delikatnie ćwiczyć brzuch i mięśnie Kegla. Całe szczęście nie czepiała się warunków mieszkaniowych (bałaganu, niepozmywanych naczyń, ustawienia łóżeczka w okolicy okna i kaloryfera itp.). Słyszałam, że trafiają się takie nadgorliwe kobiety, które z notesem w ręku zaglądają w każdy kąt, pytają o sytuację materialną, relacje z mężem itd. 
I tyle - każda wizyta nie trwała dłużej niż 20 minut, z czego połowa czasu na papierki. Ale i tak cieszę się, że pani do nas dotarła. Na ostatniej wizycie powiedziała, że jest do naszej dyspozycji i zawsze możemy się do niej zwrócić w razie kłopotów czy wątliwości. 

Ah, zapomniałam wspomnieć, że na pierwszej wizycie dostaliśmy całą siatkę gadżetów, próbek kosmetyków, butelkę antykolkową Aventu, mnóstwo książeczek i poradników. Także polecam - nigdy nie wiadomo kiedy pomoc takiej pani może się przydać. Warto także pamiętać, że zawsze w razie jakichkolwiek wątpliwości, można wrócić z dzieckiem do szpitala w którym się rodziło. W nasym przypadku odbyło się to zadziwiająco sprawnie - w niedzielę przyjechaliśmy do poczekalni szpitala, pan z szatni zadzwonił na oddział i oddał mi słuchawkę, powiedziałam że mamy tu noworodka, który ma niepokojąco żółtą skórę. W ciągu kilku minut pojawiła się na dole pielęgniarka z bilirubinometrem, zabrała nas do gabinetu, zbadała, zważyła, a zaraz po niej zeszła do nas pani neonatolog i rozwiała nasze wątpliwości. Podobno można wracać do szpitala do trzeciego tygodnia życia dziecka, ale i w czwartym pani doktor nie robiła problemów, podobnie jak położna laktacyjna, która porad telefonicznych udzielała jeszcze dużo później.

poniedziałek, 18 listopada 2013

PIĄTY TYDZIEŃ W ROLI MATKI

Konkretnej diagnozy brak. Te krostki z białym czubkiem to może być trądzik. Pozostałe to może potówki. Kluczem do sukcesu ma być moja dieta, pielęgnacja skóry i... homeopatia. Czemu nie, można spróbować zanim lekarze zaczną przepisywać maści na sterydach. No to odstawiłam słodycze i wszelką chemię. Kasza jaglana, słodkie warzywa, jajka od szczęśliwych kur, domowe zupy, świeżo wyciskane soki... Żadnej laktozy i pszenicy. Powoli zaczynam się przyzwyczajać. A krostki... zdecydowanie bledną i łagodnieją. Oby tak dalej :)

Za to pani doktor (idealne połączenie pediatry z dyplomem i zielarza homeopaty) dojrzała zażółcenie skóry i białek oczu Małej. W obawie o przdłużającą się żółtaczkę obserwujemy uważnie buzię dziecka i codziennie robimy fotki żeby móc porównać jej stan. Ciężka sprawa, nie mamy aż tak wprawnego oka żeby dostrzegać zmiany... Naszym zdaniem jest lepiej... Chociaż zależy to od oświetlenia. Moja dłoń ma taki sam odcień jak Jej skóra, ale Jej dłonie i moja pierś przy karmieniu wydają się bardziej naturalnie różowe... Jej źrenice są duże, powierzchnia białka oka do oceny niewielka. Dużo, dużo bielsze niż wtedy, gdy zażółkły kilka dni po porodzie. Ale czy są idealnie białe jak nasze białka? Wrrr!!!

A jak dorzucimy do tego kupę raz w tygodniu... no nie można spać spokojnie. Od początku Mała wypróżnia się co 6 dni. Ja trzymałam się teorii o bezresztkowym trawieniu i idealnym wchłaniaiu mojego pokarmu, ale nasza pani doktor upiera się, że kupa ma być co trzecie karmienie i że moja teoria to bzdura... kazała podawać probiotyk. Ok, podajemy. Kupa wczoraj była, ale to ta po 6 dniach. Fakt że Mała się trochę pręży wieczorami i popiarduje, ale może to jeszcze nie sytuacja wymagająca inetrwencji lekarskiej i frmakologicznej... Wrrr!

Witaminę K i D odstawiliśmy. Przynajmniej na razie. Oczywiście po konsultacji z lekarzem. A jak poczytałam o skutkach niedoboru, to sama nie wiem co gorsze... I znów wrrrr!!!

Więcej skarg i zażaleń nie mam. Szkoda że do każdego noworodka nie jest dołączona indywidualna instrukcja obsługi. "Macierzyństwo oficjalnie jest cudem. O trudnych sprawach dowiesz się po fakcie". Zaczęłam czytać książkę Joanny Woźniczko-Czeczot "Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego" i jak na razie i bez tej lektury wiem, że "w bólach rodzi się nie tylko dziecko, lecz także matka". Może lepiej wrócę do szwedzkich thrillerów... ;)

A tak z innej beczki – muszę się pochwalić, jakich kochanych i pomysłowych ludzi mam wokół siebie. Mała dostała wcoraj przecudny upominek! Pudło pełne wspomnień, które ma otworzyć w dniu swoich 18-tych urodzin. Cała ekipa rodziny i przyjaciół, jak tylko dowiedziała się że Mała przyszła na świat, zebrali mnóstwo pamiętek z tego dnia. Gazety, paragony sklepowe, bilety komunikacji miejskiej, monety, prognozę pogody, wydarzenia w kraju i na świecie, zdjęcia Warszawy, premiery filmowe, książkowe, płytę z notowaniem listy przebojów... Rewelacja! Mała zobaczy za kilkanaście lat, jak wyglądał świat, gdy się rodziła :) Mam nadzieję, że będzie taka sentymantalna jak mamusia :) A my dorzucimy od siebie zdjęcia rodziców, dziadków i przyjaciół, a może nawet napiszemy listy do naszej córci... Kochani, bardzo, bardzo serdecznie dziękujemy za tak wyjątkowy upominek!

piątek, 15 listopada 2013

Ciasto marchewkowe

To najprostszy przepis na ciasto jaki znam! I ma jedną ogromną zaletę: nigdy nie zawodzi, a ciasto jest zawsze pyszne i z pewnością zapadnie w pamięć wszystkim, którzy choć raz go spróbują. Radzę zastanowić się nad częstowaniem nim gości, bo potem będą sobie życzyli, żebyście piekły marchewkowca na każde spotkanie. Sprawdziłam to na własnej skórze:)



Składniki:


  • 3 jajka
  • 1 szklanka cukru
  • 1 szklanka oleju
  • 2,5 szklanki mąki pszennej
  • 3-4 marchewki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka mielonej gałki muszkatołowej
  • 2 łyżeczki cynamonu


Przygotowanie:


Marchew obieramy i ścieramy na tarce na małych oczkach. Chodzi o to, aby marchewka była dosyć drobno starta. Oczywiście możecie też do tego celu wykorzystać robota kuchennego. W misce ucieramy jaja z cukrem. Potem dodajemy pozostałe składniki (poza marchewką) i wszystko dokładnie mieszamy, albo nawet ucieramy, aby powstała jednolita masa. Marchewkę dokładamy na końcu. Dzięki temu nie ulegnie zgnieceniu. 




Formę smarujemy tłuszczem/wykładamy papierem do pieczenia. Pieczemy w 180 stopniach ok. 45 min. Warto sprawdzić patyczkiem przed wyjęciem, czy ciasto jest już upieczone. Po wyjęciu z piekarnika odstawiamy do ostudzenia. 




Zwolennicy rodzynek, albo orzechów mogą poeksperymentować i dodać je do ciasta. Pamiętajcie jednak, aby rodzynki wcześniej sparzyć wrzątkiem. Niektórzy robią też marchewkowca z polewą czekoladową, ale osobiście nigdy tego nie próbowałam. 

Gotowe!

środa, 13 listopada 2013

Wyprawka? Do poprawki!

Oj, tak. Zdecydowanie ZA DUŻO tych gratów! Mnóstwo niepotrzebnych rzeczy zabraliśmy ze sobą do szpitala. Do samego porodu przydała się tylko koszula (dziecko kładą na brzuch, a do karmienia zadzierają całą koszulę do góry, więc spokojnie może to być stary t-shirt, duży dekolt nie ma znaczenia) i woda mineralna. Na przekąskę nie miałam siły. Zupełnie zapomniałam o tym, że mam w torbie opaskę, spinki, gumkę do włosów - grzywka mi nie przeszkadzała. 

Po porodzie przebrałam się w czystą koszulę. Szlafrok był mało przydatny, ciągle było mi bardzo gorąco. Pomadka do ust, antyperspirant, tantum rosa - nie korzystałam. Ręczniki papierowe były na wyposażeniu w łazience. Podkłady poporodowe (mniejsze zdecydowanie niż te giganty Bella), majtki siateczkowe wielorazowe, ciemny ręcznik - zdecydowanie tak. Chociaż umyć się mogłam tylko gdy Mała spała i mąż nad nią czuwał. Kubek i sztućce
szpital oferował swoje. 

Aparat fotograficzny też się nie przydał - ja na bieżąco robiłam fotki telefonem, a mąż miał swój aparat podczas porodu i wizyt w szpitalu. Poduszka do spania i karmienia, oj tak... jak miło było  położyć głowę na miękkiej, pachnącej podusi... Mi nie przydały się wkładki laktacyjne i maść na sutki. Do przewijania Małej potrzebne były tylko chusteczki, pieluchy pampersy i tetrowa na przewijak i linomag do pupy. 

Żadnego mycia Małej nie było - niepotrzebnie wzięłam ręcznik i akcesoria do kąpieli. Kocyk polarowy i rożek okazały się niezbędne - Mała uwielbia być opatulona. Zapewne czuje się bezpiecznie i jest jej cieplutko. A jeśli chodzi o ciuszki... Od samego porodu Mała nosi tylko body z krótkim rękawkiem na 56/62 cm i na to pajac rozpinany na całej długości i koniecznie z wywijanymi łapkami niedrapkami. Takich zestawów mamy kilka i zakładamy je Małej na zmianę. Niektóre pajace są baaardzo luźne. Łapki zakładane oddzielnie co chwila gdzieś ginęły, spadały. Skarpetki zakładane na pajacyk też do mnie nie przemawiały. Wydawało mi się, że nóżki opatulone w kocyk i rożek zawsze są umiarkowanie cieplutkie. Ale od kiedy Mała zaczęła wywijać nogami i wyjmować je z nogawek blokująć się przy tym i krzycząć, zakładam Jej skarpetki, żeby przytrzymały nogi w nogawkach. Czapeczka bawełniana była na główce podczas pobytu szpitalu, ale w domu zakładamy ją tylko po kąpieli. 

Poza pieluchami musieliśmy dokupić jedynie gaziki do przemywania pępka - sporo się ich zużywa. No i witaminę K i D - zgodnie z zaleceniami na wypisie ze szpitala. 

Jak na razie najmniej przydatne są przewijak i łóżeczko. Łóżko jest o l b r z y m i e ! Mała śpi z nami, a przewijamy ją na dużym łóżku. Mogłam za to pomyśleć o czymś bujanym, kołysanym... Tego bardzo brakuje. Może dokupić płozy do łóżeczka... Albo jakiś leżaczek, bujaczek... Tylko jak na razie nie znalazłam takiego, który rozkładałby się płasko. Wózek który kupiliśmy jest lekki i składany, ale nie ma sprężyn jak klasyczny wózek, więc nie można w nim bujać dziecka. I strasznie twardo się go prowadzi po naszych ulicach... Wyjmowana gondolka też nie ma opcji bujania. 

Za to polecam zakupić jakiś plastikowy koszyczek z uchwytami i włożyć do niego wszelkie niezbędne akcesoria pielęgnacjne. Nie trzeba niczego szukać i biegać po pokoju, gdy dziecko leży z gołą pupą. Można też cały koszyczek zabrać ze sobą do łazienki i po kąpieli przemyć oczka czy osuszyć pępek. Zapakowałam do takiego koszyczka kilka pampersów, mokre chusteczki, pieluchę tetrową, Linomag, Octenisept, sól fizjologiczną, waciki i gaziki, skarpetki, śliniak, czapeczkę. 

Przydatny patent podejrzany u innej dobrze zorganizowanej mamy, to zapisywanie najistotniejszych spraw na lustrze - większość z nas zapewne ma lustro w sypialni. Wystarczą ścieralne flamastry i nie zapomnimy już o niczym. 

O przydatności całej reszty gadżetów dzieciowych przekonamy się wkrótce.

poniedziałek, 11 listopada 2013

CZWARTY TYDZIEŃ W ROLI MATKI

Za oknem zdecydowanie za mało słońca. Jesienna aura rozleniwia, najchętniej snułabym się po domu w piżamie albo spała...Ale tak to już jest niesprawiedliwie – ci, którzy baaardzo chcą spać nie mogą, a ci który mogą i powinni wcale nie chcą. Małą męczą gazy. Masaż brzuszka już bez kikuta pępowinowego jest łatwiejszy, ale chyba mało skuteczny. Podobnie jak leżenie na brzuchu czy przykładanie termoforka. Od wczoraj dajemy Jej kropelki. Zobaczymy...

Krostek na buzi coraz więcej. Te stare złagodniały, ale pojawiły się inne na głowie, za uszami, na brodzie i na klatce piersiowej... Położna kazała zmienić dietę i obserwować. Ja mam inną teorię. Myślę, że ten trądzik to sprawka moich hormonów przekazywanych Małej z mlekiem (brodawki z tego powodu ma jeszcze trochę powiększone). A może się mylę... Może to alergia na witaminy K i D, której podawanie zbiegło się z wysypką... Za kilka dni będziemy u pediatry. Nie wyjdę z gabinetu dopóki się nie dowiem.

Muszę też zadbać o siebie. Ginekolog, żeby sprawdził czy mogę już trochę poćwiczyć (pilates dobrze by mi zrobił). Dermatolog, żeby pomógł na suche, spękane i swędzące dłonie (wróciło atopowe zapalenie skóry). No i dentysta, żeby wyczyścił zęby i powiedział czy wszystko jest ok. To dla ciała, bo o dobre samopoczucie dla ducha zadbał już przyjaciel :) Wypad do knajpy pomógł się zrelaksować i złapać dystans do wszystkiego co się teraz dzieje. Cieszę się, że dałam się namówić :) 

A dziś mija pierwszy miesiąc życia naszego Maleństwa :) Jejku...jak ten czas leci...

P.S. Jak zauważyliście, na górze pojawiła się nowa zakładka: "W roli Matki". Możecie tam znaleźć poprzednie wpisy z pamiętnika świeżo upieczonej Mamy:)

piątek, 8 listopada 2013

Deser jogurtowy z musli Fitella

Karmienie piersią to także wyzwanie dietetyczne i kulinarne. Żegnajcie gotowe słodkości i przekąski. Teraz muszę uważać na to co jem. Absolutnie nie mówię tu o rygorystycznej diecie, ale o wybieraniu tych zdrowszych produktów. Na dzisiejsze leniwe, deszczowe popołudnie proponuję deser jogurtowy z musli Gellwe i z owocami.

Składniki :
  • musli FITELLA firmy Gellwe – ja wybrałam cynamonowe z kawałkami jabłka, bananowe z kawałkami czekolady i kokosowe z crunchy czekoladowymi
  • jogurt naturalny
  • owoce
  • bakalie, tarta gorzka czekolada, cynamon – jeśli nie uczulają



Przygotowanie :
Jeśli nie chcemy przez tydzień jeść w kółko tych samych płatków, polecam małe opakowania musli Fitella Gellwe. Saszetka na jedną porcje (ma tylko 50 g) i urozmaicone smaki (a jest ich więcej – www.fitella.pl) . Na dno wysokiej szklanki wykładamy dwie łyżki jogurtu, sypiemy trochę płatków, potem znów jogurt i znów płatki – liczba warstw zależy od wysokości szklanki. Można dodać bakalie (orzechy, migdały, morele, rodzynki, żurawinę). Wierzch naszego deseru dekorujemy owocami :) Fitellę cynamonową udekorowałam jabłkiem, cynamonem i czekoladą. Fitellę kokosową mandarynkami i czekoladą, a Fitellę bananową - bananami i winogronami :) Nic prostszego! Zdrowa i apetyczna przekąska. Zabieram się do jedzenia zanim Mała się obudzi :)




czwartek, 7 listopada 2013

TRZECI TYDZIEŃ W ROLI MATKI

Niespokojnych myśli ciąg dalszy. Mąż wrócił do pracy, a my musimy radzić sobie same. Kilka razy odwiedziła nas babcia. Jej pomoc jest nieoceniona. Moja irytacja Jej radami i postępowaniem również... Liczyłam na większe zrozumienie mojej potrzeby spokoju, a tymczasem zakochana we wnuczce babcia, chciałaby się bawić z Małą, układać Jej rozkład dnia, no i być przy nas cały czas... Chyba czeka nas poważna rozmowa (oby tylko babcia nas zrozumiała i się nie obraziła...).

Całe szczęście, że pogoda dopisuje. Na spacerze Mała ładnie śpi, ja mogę nawdychać się głęboko świeżego powietrza, uspokoić, wyciszyć emocje i przy okazji zrobić małe zakupy. Na początku trochę bałam się wychodzić, ale wizyty w poradni laktacyjnej i tak zmusiły nas do codziennych spacerów. Nadal ubieram i opatulam Małą z niepokojem... Nie wiem już jak bardzo zimno jest za oknem, bo ja ciągle jestem zgrzana. Ale mamy swoje sposoby - dodatkowy koc w torbie i jesień nam nie straszna. Nóżki, rączki, nosek i kark nie są ani za zimne ani za ciepłe.

Zaliczyłyśmy już pierwszą wizytę u pediatry (rozwój prawidłowy, delikatnie powiększone brodawki od moich hormonów wyssanych z mlekiem, no i zapomniałam zupełnie o podawaniu witaminy K i D...). Dostałam porządny ochrzan za nieszczepienie dziecka, wykład o tym jaką wyrodną matką jestem (nie pytajcie dlaczego nie szczepimy – napiszę o tym oddzielnie, bo to poważna sprawa). Też pokrzyczałam trochę na lekarza i uciekłam z przychodni. Położna środowiskowa na przedostatniej wizycie też kręciła nosem na te nasze fanaberie, ale była miła, grzecznie i zwięźle odpowiadała na moje pytania. Rozmawiałam przez telefon z innym pediatrą, który przyjmie nas do siebie gdy mała skończy miesiąc i ustali indywidualny kalendarz szczepień. Pediatra postraszył bakteriami i zarazkami w przychodniach i marketach i teraz gonię wszystkich do mycia rąk i staram się stworzyć prawie sterylne warunki naszego bytowania (obsesja, wiem wiem... przejdzie).

Zdecydowaliśmy się na smoczek. Palec w roli uspokajcza to masakra – stać nad Małą za każdym razem gdy marudzi, ciągle myć ten palec... Ja wiem że Mała szybko się przyzwyczai, że ciężko będzie Ją oduczyć ssania, że narażam jej zgryz i czystą wymowę, ale to taka ulga dla dziecka i rodzica... Zasypia ze smoczkiem i sama wypuszcza go z buzi gdy zaśnie, zapewne w obawie przed kazaniami taty ;)

No i doszła nam straszna, straszna przypadłość – krostki na buzi. Gdyby zrobiły się na pupie, mama by się nad dzieckiem nie litowała za każdym razem gdy na nie patrzy. Obserwuję te małe pryszcze na czole, nosku, policzkach przy każdym karmieniu. Dobrze, że Mała nie wie że je ma, nie przeszkadzają jej zupełnie. Moja kochana kropkowana :)

Broniłam się przed wizytą z Małą u dziadków (Jej pradziadków), którzy fizycznie nie daliby rady do nas dotrzeć, ale spasowałam, bo jak to mówią upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Pradziadkowie zobaczyli prawnuczkę, a prababcia która jest chirurgiem ortopedą dziecięcym obejrzała Małą, stawy biodrowe, napięcie mięśniowe i inne takie. Wszystko jest ok, a nawet lepiej.

Zmęczona, ale wyglądająca na szczęśliwą, zasnęła wieczorkiem tak błogo i spokojnie.

wtorek, 5 listopada 2013

DRUGI TYDZIEŃ W ROLI MATKI

Ostatnia wizyta w poradni laktacyjnej zakończona sukcesem. Mała je już tak ładnie, że wystarczy jej samo ssanie piersi. Udoskonaliłyśmy pozycję do karmienia – poduszka fasolka i zdecydowany chwyt za kark (brzmi brutalnie, ale to po prostu właściwe ustawienie główki, nos się nie zatyka, broda nie jest przyciśnięta do klatki piersiowej i Mała może swobodnie przełykać). I słyszę jak przełyka! I płaczę z radości. A za chwilę płaczę, bo co z tego że ładnie je, jak nie robi kupy... Siedzę więc z tym paskudnym laktatorem i męczę moje i tak już wymęczone piersi. Ściągam te 40 ml pokarmu i podaję Małej dodatkowo na ostatni posiłek około pierwszej w nocy, żeby najedzona spała smacznie do piątej rano. Nie znoszę zabawy z laktatorem. Jestem zmęczona, rozdrażniona, a mleko słabo leci. Mam świadomość, że koło się zamyka – gorzej śpię i się stresuję, to mleka jest mniej. A jak jest go mniej, to się denerwuję i płaczę. Hormony szaleją.

No i dziecko moje kochane pożałowało matki, chcąc ulżyć jej cierpieniu posrytało się po uszy! Pielucha, body, pajac, kocyk, kołderka... Wow! A mama znów w płacz. Tym razem z radości. Przymusowa kąpiel. Krzyk nieziemski. Drgawki, kaszel, drżący podbródek. Palec uspokajacz i kołysanie tym razem pomogły... Uff... Moja radość z kupy miesza się z obawą przed tym, czy poradzę sobie z kolejną histerią. Całe szczęście, że jeszcze w tym tygodniu mój mąż jest z nami. Ja nie wiem skąd on czerpie siłę. Chwyta Małą pewną ręką, wspaniale sobie radzi z przewijaniem, kąpaniem, przebieraniem, pielęgnacją pępka i ze wszystkim innym. Patrzy na Małą trzeźwym okiem, potrafi w mgnieniu oka ocenić sytuację i podjąć decyzję. A do tego przytula mamę, głaszcze, uspokaja i obiecuje, że wszystko będzie dobrze. No ja nie wiem skąd ten instynkt tacierzyński... :) O śpiewaniu, kołysaniu, układaniu na brzuszku i czułych rozmowach już nawet nie wspomnę... (ja mam serce w gardle przy każdym układaniu na brzuchu, a Mała się uspokaja, podciąga głowę i potrafi przekręcić ją z jednej strony na drugą).

Inne świeżo upieczone mamy narzekają na brak czasu i niemożność zrobienia czegokolwiek wokół siebie czy w domu. Nasza Mała wypłacze swoje, pomarudzi, ale zaśnie i to na dwie, trzy godziny. Wtedy mogę zrobić obiad, pranie, usiąść do komputera, poczytać książkę... Ale robię to z wielkim wyrzutem sumienia. Czuję, że jestem złą matką, bo uciekam w to sprzątanie przed jej krzykiem i płaczem. I tak bardzo się staram wykrzesać z siebie radość z każdej chwili spędzonej wspólnie, ale czasami sie potrafię. Opieka i pielęgnacja idą przodem, a dopiero za nimi bliskość i emocje. To się zmieni, prawda? Zmieni z pewnością... Potrzeba tylko czasu...

niedziela, 3 listopada 2013

PIERWSZY TYDZIEŃ W ROLI MATKI

To będzie historia o tym, jak jeden mały człowieczek zmienia życie grupy dorosłych, a w szczególności matki, która wydała go na świat i której spokojne dni i myśli odeszły w niepamięć... A wszystko zaczęło się już kilka godzin po porodzie, kiedy to duma z faktu że dałam radę zaczęła słabnąć. Mój mąż pojechał do domu po godzinie odwiedzin, sąsiadka z łóżka obok zgasiła światło na sali, a położne zamknęły się w swoim pokoiku. Maleństwo spało. Mnie wszystko bolało. Znośnie, ale jednak. Nie wiedziałam za jaki czas moje dziecko się obudzi i co powinnam z nią zrobić... W głowie kołatały mi myśli – oprócz spania musi jeść, a przed jedzeniem trzeba zmienić pieluchę. Dałam radę i przewinęłam dziecko. Moje brodawki nie nadawały się do karmienia, a z piersi nie sączyło się nic... Z bólem serca wyparzyłam butelkę i poszłam do położnych po dawkę sztucznej mieszanki. Mała najadła się i zasnęła w swoim tymczasowym "łóżeczku". Ja poszłam w jej ślady.

W szpitalu trzymali nas trzy doby. Mąż spędzał z nami całe dnie, pojawiali się też pierwsi goście, a Mała spała w najlepsze. Krzyk i histeria tylko przy rozbieraniu do naga i ponownym ubieraniu. A do badań trzeba było powtarzać tą czynność kilka razy dziennie.

Z moich piersi zaczęła sączyć się siara. Baaardzo powoli i niewielkich ilościach. Odciągałam te kropelki strzykawką z odwróconym tłokiem i podawałam Małej na palcu do buzi. Szalona miała niesamowity odruch ssania. Położne doradziły mi zakup kapturków do karmienia i uczyły małą jak z nich korzystać – sztuczne mleko maleńką strzykaweczką podawały od góry kapturka, gdy Mała leżała przy piersi. I tak ssanie spowodowało wypływ pokarmu. Radość moja była ogromna, ale ilość pokarmu znikoma. W ruch poszedł lalktator ręczny i wielkich bólach psychicznych i fizycznych odciągałam po te 10-20 ml może ze dwa razy na dobę. Reszta karmień jeszcze na mieszance.

Do domu wszyscy wróciliśmy z wielką radością i ulgą. I z zapasem herbatki laktacyjnej. Mleka nie wystarczało na karmienia. Na kontrolę do położnej środowiskowej wybraliśmy się sami do gabinetu osiedlowej przychodni, żeby sprawdzić przyrost wagi Małej. Niestety waga spadła, a do tego skóra się zażółciła. Kazali ją dokarmić, żeby robiła jak najwięcej kup, żeby wypłukać bilirubinę z organizmu. Dokarmiliśmy, kupa była, wzrost wagi też. Ale ponieważ nie ustaliśmy w próbach karmienia moim mlekiem zwróciliśmy się do doradcy laktacyjnego przy szpitalu w którym rodziłam. Panią Małgosię pokochałam od razu. Zaczęła wizytę od pewnego i swobodnego chwycenia Małej za kark i przystawienia jej do mojej gołej, małej brodawki, bez żadnego kapturka. A panna zaczęła ssać. Szok. Oczywiście potrwało to krótko, a p. Małgosia uprzedziła, że tylko sprawdzała jej predyspozycje i nam się to tak prędko nie uda... No i uczyłyśmy się jeść przez kapturki. Ważenie przed i po. Ustalanie harmonogramu karmień, a przy okazji badanie poziomu bilirubiny przez neonatologa – i tak spędziliśmy na tych "naukach" pierwszy tydzień życia. Bilirubina spada, żółte zabarwienie skóry i białek oczu powoli znika, uniknęłyśmy powrotu do szpitala i naświetlania. Mała je około sześciu, siedmiu posiłków na dobę, trochę z mojej piersi, trochę z butelki, a resztę niestety dojada sztucznego. Przybiera na wadze. Mocno i długo śpi (jeszcze efekt podwyższonej bilirubiny) i ładnie zasypia, z moim palcem jako uspokajaczem w buzi... A mama przez ten tydzień nabawiła się nerwicy, wypłakała wszystkie łzy jakie miała, namarudziła się mężowi i przysypiała na siedząco. Obawa, że Mała się nie najada była nieodparta. A gdy ładnie jadła i tak płakałam z radości. W nocy spałam z jednym okiem otwartym, czuwając czy aby się nie dusi, czy wybudza się do karmienia, czy jej nie za gorąco, czy nie za zimno...



piątek, 1 listopada 2013

Ciasto dyniowe

W pełni sezonu dyniowego proponuję proste i smaczne ciasto dyniowe z nutą korzennych przypraw. Zatęskniłam za piernikiem i świętami... A ciasto podobno nadaje się dla maluszków od 19 miesiąca życia. 




Składniki : 
  • 500 g dyni pokrojonej w kostkę
  • 100 g mąki razowej 
  • 300 g mąki pszennej (ja dałam tylko mąkę pszenną)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1/2 szklanki oleju 
  • 1/2 szklanki mleka 
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka przyprawy piernikowej 


Przygotowanie : 

Z pokrojonej dyni przygotowujemy mus - gotujemy kawałki w rondelku na małym ogniu. Ja akurat miałam w zamrażarce zapas musu dyniowego :) Proponuję zrobić podwójną porcję i zamrozić na kolejne wypieki. 






W misce mieszamy mąkę z cukrem, proszkiem do pieczenia, przyprawą piernikową. W drugiej misce łączymy jajka, mleko i olej. Masę przelewamy do suchych składników, dodajemy przestudzony mus dyniowy. Mieszamy i przekładamy do foremki. Pieczemy w temperaturze 200 stopni około 35-40 minut. 






Smacznego!